wtorek, 27 października 2015

Rzeczy do których nie mogę przyzwyczaić się w Belgii.

To mój pierwszy wpis pod sztandarem Klubu Polek na Obczyźnie. Bardzo się cieszę, że mogłam do niego dołączyć!

Wyemigrowałam z Polski ponad 10 lat temu, mieszkałam w różnych krajach, kilka lat w Holandii gdzie ukończyłam studia, trochę w Chinach i w końcu w Belgii, do której sprowadziło mnie serce:) Swojego męża poznałam jeszcze w Holandii; przez ponad 2 lata nasz związek funkcjonował niestety na odległość kursując między Belgią a Holandią. Taki układ ma rację bytu, jeżeli ma się wyznaczoną datę końcową, a myśmy jej nie mieli. A stąd to już krótka droga do początku końca. Nam się jednak udało ostatkiem sił przezwyciężyć przeciwności i tym samym jesteśmy już ponad rok małżeństwem. 

W Belgii mieszkam już ponad 5 lat, podróże po świecie i mieszkanie w różnych kulturach i miejscach nauczyło mnie poszanowania odmienności i obcych zwyczajów. Bardzo dobrze rozumiem fakt, że jako przyjezdna muszę szanować prawa i porządek kraju, w którym goszczę, co nie znaczy, że życie w Belgii to sielanka i kraina jednorożców. Na emigracji przestałam również tak bardzo narzekać i komentować złośliwie wszystko co mnie otacza, cechy, które stereotypowo opisują każdego Polaka. W tym szczególnym wyjątku, którym jest ten wpis, pozwalam sobie na upust i ponarzekam do woli. Artykuł opieram na doświadczeniach życia w Brukseli. 

1. Dosłowne tłumaczenie nazw obcych

Ten punkt odnosi się raczej do wszystkich krajów francuskojęzycznych, nie tylko do Belgii. Poprawność i czystość językowa jest dla Belgów (jak i dla Francuzów) bardzo ważna. Język polski jest bardziej liberalny w tym względzie. Dla nas oczywiste są takie słowa jak komputer (ordinateur), skróty nazw jak NATO (OTAN), AIDS (SIDA). Dołączają do tego oczywiście tłumaczone tytuły filmów czy książek (jak w Polsce), co jest według mnie kompletną głupotą. Próba zachowania czystości języka to z jednej strony dobra rzecz, jednak z perspektywy kogoś kto dopiero poznaje język, jest to wielki problem. Bardzo często nazwy, które są znane wszystkim w całej Europie czy na świecie, nagle stają się kompletnie obce. Dodatkowo pominę już fakt wymowy i pisowni liczb w różnych krajach francuskojęzycznych. 

Zdaję sobie sprawę, że coraz częściej obce słowa przedostają się do języka, jednak jego początkowy puryzm po prostu mnie bawi. 

2. Podziały

Belgia jest krajem podzielonym; Walonia, Flandria i Bruksela to trzy główne regiony w kraju. Obowiązują również 3 języki urzędowe: francuski, flamandzki i niemiecki. W mieście stołecznym wszystkie nazwy ulic i oficjalne komunikaty muszą być w dwóch językach: francuskim i flamandzkim. To sprawia wiele kłopotów. Oba regiony bardzo ze sobą walczą i co raz ogłaszają rozłam kraju. Belgia to również państwo, które pozostało bez uformowanego rządu najdłużej, zostawiając w tyle kraje takie jak Afghanistan czy Irak. Po flamandzkiej stronie, nazwy miast na znakach przy autostradzie są napisane po flamandzku. Na początku nie wiedziałam, że Namen to flamandzka wersja walońskiego miasta Namur. Nazwa transportu publicznego to STIB (po francusku) ale już po flamandzku to MIVB. Od razu po przyjeździe, nie zdawałam sobie sprawy, że to jedno i to samo. Takich przykładów jest więcej, a dla tylko przejeżdżającego turysty to bardzo mylące. 

Stacje radiowe czy telewizyjne są również podzielono językowe, tak samo jak dzielnice Brukseli. Będąc Walończykiem, a chcąc kupić mieszkanie we Flandrii, zawsze pierwszeństwo dostanie Flamand. Niby to jeden kraj, a działa jak dwa, a czasem nawet trzy. Oba regiony mają swoje parlamenty, system edukacji jest całkiem różny, prawo czasami nie jest jednolite dla obu regionów. Ogólnie poplątanie z pomieszaniem. Nie dziwne, że tak ciężko jest im utworzyć rząd, jeżeli kraj jest tak skrajnie podzielony, że w teorii tworzy dwa odrębne.


3. Brak znajomości języków

Wspomniałam wcześniej, że Belgia ma odrębne systemy edukacji, różne we Flandrii i w Walonii. Przez to, lub dzięki temu, Flamandowie mówią dużo lepiej po angielsku niż Walonowie, ale ogólnie znajomość języków obcych jest na dość niskim poziomie. Wielu znajomych mojego męża nie mówi w ŻADNYM języku obcym. W Brukseli jest oczywiście najłatwiej porozumieć się po angielsku, ale już w stołecznym mieście Walonii - Namur, jest to praktycznie niemożliwe. W porównaniu z Holandią, gdzie każdy i w każdym wieku mówi po angielsku, Belgia wypada bardzo słabo. Straszne to jest i smutne. 

4. Państwo offline

Belgia to mały kraj i dość zamknięty na obce wpływy. To szczególnie dotyczy handlu. Nie można spodziewać się tu wielkich marketów spożywczych, a te które są, można policzyć na palcach jednej ręki i jest to w większość sieć Carrefour. To samo dotyczy marketów budowlanych; są to małe, kiepsko zaopatrzone markety, które są bardzo w tyle za asortymentem w sklepach tego typu w Polsce. Dostępność kosmetyków czy innych dóbr, poza wiodącymi markami typu L’oreal i apteczne, jest prawie zerowa, także jestem zmuszona kupować je przez internet za granicą lub przywożę z Polski. Brakuje też dobrej jakości kosmetyków marek krajowych. 

Sklepy internetowe praktycznie nie istnieją (w porównaniu z Polską, Niemcami czy UK), a o serwisie typu Allegro można zapomnieć. Belgowie nie wierzą i nie ufają zakupom online, wolą iść osobiście do sklepu. To oczywiście się zmienia, ale jest to dość wolny proces. Dużo lepiej jest po flamandzkiej stronie, jednak Walonia jest bardzo w tym względzie w tyle. Do tego dołóżmy praktyczny brak możliwości płacenia kartą debetową w restauracjach (kredytową owszem). 

5. Koszty

Wydatki i podatki. Belgia jest krajem o najwyższych podatkach w Europie i najdroższych usługach komunikacyjnych. Zasięg telefonii komórkowej jest bardzo słaby, przez rzadko ustawione nadajniki. Praktycznie nie istnieje opcja dobrania telefonu w dobrej cenie przy przedłużeniu umowy z operatorem, przez co ceny telefonów są kosmiczne. Dlatego nie dziwi mnie już widok ludzi na ulicy z telefonami z klapką. Niby środek Europy, ale duchem to początek lat 90-tych. 



6. Strajki. 

Z początkiem września nagle wszyscy zaczynają strajkować. Od komunikacji publicznej, rolników i tak dalej. Głównie jednak są to związki zawodowe powiązane z pociągami, metrem i autobusami. Chaos zagwarantowany. Obecnie strajkuje poczta. 

7. Pogoda

Średnia temperatura roku to około 10 stopni. Lata nie są upalne, a zimy nie są mroźne. Klimat podobny do tego w Wielkiej Brytanii. Nie ma czego zazdrościć. 


Nie samym narzekaniem żyje człowiek, dlatego chciałabym po krótce wymienić rzeczy, które bardzo mi się w Belgii podobają. W którymś wpisie z tej serii, nie pamiętam niestety czyim, autorka wspomniała, że drażni ją bycie miłym na każdym kroku, czy to w mięsnym czy w aptece. Uśmiechnęłam się tylko, bo dla mnie to jest coś zupełnie odmiennego. Ale po kolei. Uśmiech pani kasjerki czy sprzedawcy kanapek to coś co zmusza do jego odwzajemnienia, czy jestem zmęczona czy nie w humorze. Tak jest i tego wymaga tutejsza kultura. A wiadomo, ze od uśmiechu na pewno człowiek gorzej się nie poczuje. Różnicę widzę od razu po przyjeździe do Polski. Łaska sprzedawczyni, burknięcie pod nosem, jak mam niby się takiej osobie odwdzięczyć jak nie tym samym? Uśmiech prowokuje uśmiech, a to już ogromny krok w stronę większej życzliwości na co dzień. 

Kultura na drodze jest nieporównywalnie lepsza, nie jeżdżę w strachu, że ktoś mnie nie wpuści na pas czy będzie jechał “na zderzaku”. Do tego kontrole radarowe na każdym kroku i wysokie mandaty sprawiają, że jeździ się bezpieczniej i lepiej.

Nie będę się rozpisywać za bardzo nad dobrą opieką medyczną, ale tutejszy system jest dość logiczny i sprawny, a jakość usług na światowym poziomie. 

Przez to, że Belgia to mały kraj, odległości też są małe, więc wypad nad morze czy w góry nie musi być wielką wyprawą. 

Dostęp do żywności ekologicznej czy bio jest bardzo łatwy, a produkty niezbyt różnią się ceną od tych normalnych. Mięso bio jest dużo droższe, to fakt, osobiście jednak wolę zjeść go mniej w tygodniu, ale lepszej jakości. 

Ten wpis to temat rzeka, jednak próbowałam zawrzeć najważniejsze aspekty, które przeszkadzają mi na co dzień. Jestem strasznie ciekawa, czy Wy macie coś do dodania, czy może nie zgadzacie się ze mną w którymś punkcie? Zapraszam do dyskusji!

Przy okazji zapraszam na wpis Oli, i co ją denerwuje w Niemczech!


Jesienny projekt dedykujemy akcji „AUTOSTOPEM DLA HOSPICJUM”
Przemek Skokowski wyruszył autostopem z Gdańska na Antarktydę, by zebrać 100 tys. zł. na Fundusz Dzieci Osieroconych oraz na rzecz dzieci z Domowego Hospicjum dla dzieci im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. Na chwilę obecną brakuje 35 tys. Jeśli podoba Ci się nasz projekt, bardzo prosimy o wsparcie akcji dowolną kwotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz